Cieszcie się ludzie, bo dziś przeczytać możecie o „Alicji w Krainie
Serc”. Co tu wiele pisać, manga powszechnie kochana, autorka wśród wszystkich szanowana
i bla, bla, bla. Jak bóbr mi świadkiem, nigdy nic złego na temat tej mangi nie
powiedziałam. Lecz stop, o czym ona jest? Przecież nikt nie wie… Tak, o to i ja, Haru zaraz wam wyjaśnię.
Od co. Dziewczyna zwana Alicją pojawia się naglę (a to
wszystko wina jakiegoś psychopaty królika Petera White’a) w Krainie Serc. Już w
pierwszych scenach ktoś, coś w nią wmusza, celuje do niej bronią i nie raz
wyznaje jej miłość. Można by powiedzieć, że to manga dla ludzi, którzy lubią
mieć wszystko od razu podłożone pod sam nos, ale nie. Fabuła jest o stokroć
bardziej złożona. Jest tam kot Borys, mafioso Blood Dupre, inny królik Elliot, królowa kier Vivaldi,
żołnierz Ace, koszmar Nightmare, właściciel wesołego miasteczka Gowland, krwawi
bliźniacy, zegarmistrz Julius i wiele, wiele innych postaci (za dużo by
wymieniać)… Oni wszyscy odgrywają tam ważną rolę, jakby to powiedzieć są:
najważniejszymi pionkami w tej „grze”. Głównymi wątkami w tej historii są:
wątki miłosne (jest ich mnóstwo… ;__;) oraz wojna pomiędzy różnymi częściami krainy.
Wybuchy, dziwna broń, krwawe starcia, zaciekli wrogowie walczący na śmierć i
życie czyli wszystko co lubi czytelnik. J
Hola, hola, a co z tym głębokim i sensownym przekazem,
wielce wspaniałą tajemnicą zawartą w każdym dialogu? Po co to komu, skoro
całość jest tak niesamowita!? Kocham każdą stronę, każde okienko(?), każdy dymek,
wszystko co związane z tym tytułem. Nie ma chwili w której nie cieszyłabym się
z kupna pierwszego tomu i zapoznania się z twórczością Soumei Hoshino i
wspaniałym pomysłem QuinRose. Uwielbiam i polecam. Naprawdę warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz