Spokojny, wręcz nudny dzień w szkole. Kartkówka z fizyki i geografii na horyzoncie, gdy tu nagle BUM. Do klasy od polskiego wbiega chłopak krzycząc, że dwie dziewczyny rozpyliły gaz pieprzowy w szkole. Panik brak. Zero entuzjazmu, bo to zapewne tylko kolejny głupawy alarm. "Pewnie jakieś żarty" - pomyślała cała klasa. A jednak wychodzimy z budynku. Około 400 osób ewakuowanych. Trzy wozy strażackie, cztery karetki i policja. Zaczyna robić się szum, wszystkimi targają emocje. Czterdzieści pięć minut na mrozie, bez kurtek, bez plecaków. W końcu wracamy do klas. A jednak to nie koniec przygód! Około dziesięć minut później proszą nas o zabranie kurtek z szatni. Znów cały tłum uczniów pojawia się na palcu przed szkołą. I o dziwo po minucie wraca z powrotem do budynku (kocham bezsensownie łazić w te i we w te). Kolejne minuty mijają, pani dyrektor wchodzi do sali od fizyki, w której wciąż pełni nadziei na krótsze lekcje uczniowie siedzą w ławkach. Informuje o tym, że dziś to na tyle i możemy iść do domów! Niesamowita radość zagościła na twarzach uczniów i niczym stado spłoszonych bizonów wybiegli frontowymi drzwiami.
Problem w tym, że do szpitala zabrano 16 osób. Najprawdopodobniej nic im nie jest, ale apel jutro odbyć się musi...
To na tyle. W domku byłam o dwunastej, a nie jak planowałam o 14... ^^ He, he. To tyle. Przepraszam jeśli Was zanudziłam, ale cóż taki tam nudny dzionek. ;-;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz